sobota, 5 kwietnia 2008

Nasiadówa

Wczoraj Kathrin, Marta i ja mieliśmy nasiadówę u Marty. I było szalenie miło. Chociaż zawsze się z Martą pokłócimy. Dla niej Polska to wspaniały kraj, dla mnie - najgorszy z możliwych. A poza tym kupiłem sobie "Brussels by Night" na DVD.

piątek, 4 kwietnia 2008

We love our bosses!

Szykuje się interesująca konferencja w PE. Poprosiłem swoje szefostwo, żeby pozwolili mi pójść na popołudniową sesję, a oni, że mam iść na cały dzień. Czyż nie są wspaniali? Czyż praca w PE nie jest wspaniała? :-)

Mieliśmy w czwartek cotygodniowe zebranie naszego zespołu. Jan mówi: "Dzięki zdolnościom i umiejętnościom Sebstiana mamy X." Albo: "Najpier wydawało mi się, że X, ale później Sebastian zwrócił mi uwagę na Z i okazuje się, że Y." I ja taki szczęśliwy byłem z tego powodu. I to z kolei takie dziwne było. Bo wiecie przecież dobrze, że mam mniej więcej w głębokim poważaniu, co moi przełożeni sobie o mnie myślą i staram się po prostu sprostać własnym wymaganiom. Ale tu się sprawa komplikuje, bo nie myślę o tym: "szef powiedział", myślę: "Jan powiedział". A fakt, że jest dla mnie takie ważne, co Jan powiedział, każe mi ograniczyć nasze relacje do spraw związanych li tylko z pracą. Bo jak stanie się jeszcze ważniejsze, to co Jan powiedział, to już przestanie być tak zabawnie, prawda? ;-)

Tylko trudno nie być kolegą szefa, jeśli szef chce, byśmy byli jego kolegą... Tak, tak, widzę, że bardzo dużo się na tym stażu nauczę. :-)

środa, 2 kwietnia 2008

Adres & telefon

Jak macie do mnie coś pilnego, to piszcie na adres: sebastian.deka@europarl.europa.eu. Po pracy odpowiem. Prywatnych skrzynek w pracy (po pracy) nie sprawdzam, a jak przychodzę do domu, to już w ogóle nie mam ochoty na nic, co by wymagało ślęczenia przed monitorem komputera, więc pisząc na któryś z moich prywatnych adresów, raczej się ze mną nie skontaktujecie.

Telefon: +32 488-242-746

I'm so happy

Ależ mi tu dobrze, mówię Wam! Wszystko jest takie zabawne. Tyle się dzieje różnych dziwnych rzeczy. Zwariować można od tego, ale bardzo to wszystko jest fajne oczywiście.

Nigdy nie pozwólcie sobie na przyjaźń z szefem (o romansie nie wspominając). Nigdy nie pozwólcie szefowi zaprzyjaźnić się z Wami. Powtarzają to psychologiwie biznesu, teraz będę powtarzał i ja. Może to być tylko źródłem komplikacji i chorych sytuacji. (Jak więc sobie przypomnę Toruń, to stwierdzam, że niektóre miejsca w tym mieście toczy głęboka choroba. ;-]).

Jan poprosił mnie o wykonanie pewnego zadania, które miało być zrealizowane na następny dzień. Powiedział, że jeśli nie zdążę przygotować zestawienia za cały rok, wystarczy za pół. I gdyby zlecił mi to jeszcze kilka dni wcześniej, to pewnie zrobiłbym tylko za pół, zwłaszcza że Kinga nie pozwala nam zostawać dłużej w pracy. Ale teraz jest inaczej. Teraz, kiedy Jan mnie o coś prosi, to myślę: "Ojej, Jan o to prosił!". Traktuję to jako osobistą przysługę, jaką miałbym oddać znajomemu, a nie jako wykonanie zadania zleconego przez szefa. Pytanie więc, czy mam zostać dłużej w pracy i zrobić zestawienie za cały rok, w ogóle nie rodzi się w mojej głowie. Po prostu to robię. Nie lubię tego i nie podoba mi się to, ale tak właśnie mam.

Zostałem więc, a potem, kiedy byłem sam wbiurze, przyszedł Jan. Pożyczył mi książkę i rozmawiał ze mną o rzeczach niezwiązanych z pracą, i chciał, żebym mu pokazał zdjęcie Svena (tego Niemca z fejsbuka, z którym mam zjeść obiad)! Zrobiłem to, ale następnego dnia był to jeden z tematów przewodnich naszych rozmów - dlaczego chciał zobaczyć zdjęcie Svena i czy to normalne, że chciał je zobaczyć. Mówiłem, że zabawnie jest? :-D Później było jeszcze zabawniej...

Skoro okazał się tak zainteresowany Svenem, to postanowiłem posłać mu moją rozmowę ze Svenem. Bardzo jest ona zabawna, a Jan lubi się śmiać i wszyscy lubią, kiedy się śmieje, więc wydawało się to dobrym pomysłem. Problem w tym, że w tej rozmowie wyjawiłem pewne, że tak powiem, szczegóły z mojego życia intymnego. Zupełnie o tym zapomniałem i przypomniałem sobie dopiero wtedy, kiedy dostałem list od Jana, w którym o tym pisał. Ależ się poczułem zażenowany. Chciałem zmieniać unit, wracać do Polski... Czy wspominałem już, że nie należy zaprzyjaźniać się z szefem? ;-)

To tyle na dziś. A jeśli chodzi o zostawanie dłużej w pracy, to Marta jest naszą bohaterką. Miała miejsce następująca sytuacja. Marta wychodzi z pracy i akurat w tym samym czasie jej szef idzie do niej, żeby o coś zapytać, a ona: "No wiesz, ja nie pracuję do 20:00 jak ty." On: "Przepraszam, nie zdawałem sobie sprawy, która godzina. To zapytam cię o to, o co chciałem, jutro." Nikt z nas nie potrafiłby tak jak ona. Byliśmy co do tego zgodni. Co jest jednak niepokojące, to fakt, że to Marta ma właściwe podejście do sprawy. :-)

wtorek, 1 kwietnia 2008

My boss is as gay as me! ;-)

But I'm not sure if I'm happy (with it).

Obiad z szefem za mną. I oczywiście wcale nie było tak strasznie. Wiedziałem, że nie będzie, ale mięsień odpowiedzialny za prawidłowe przetaczanie płynów w moim krwioobiegu miał odmiene zdanie na ten temat i zaczął działać w przyspieszonym tempie już na jakieś dwie godziny przed przerwą obiadową. No cóż, ja po prostu nie wyobrażam sobie, żebym miał zjeść obiad w towarzystwie dyrektora mojego instytutu w Polsce, a Jan jest, wiecie, EPSO z najwyższej półki - fluent English, small talks opanowane do perfekcji, codziennie inny garnitur, zawsze nienagannie dobrany krawat, idealnie wyprasowana koszula, każdy włosek na głowie ułożony pod odpowiednim kątem... Nie mogło to więc nie być przeżycie.

Oczywiście jest bardzo miły. Lubi żartować, lubi flirtować (z kobietami), kiedy przychodzi do mnie do biura, a ja wstaję, każe mi siedzieć etc. No ale jednak nie jest wyluzowany w stopniu absolutnym, nie jest taki jak Kinga, która potrafi położyć się na biurku, kiedy chce nam coś pokazać na monitorze. Kiedy Anne-Liis (sekretarka) wysłała Janowi i Kindze zapytanie, czy zgadzają się na mój wyjazd do Strasburga, oto co odpowiedzieli:

Jan: "I agree that Sebastian Deka goes to Strasbourg. jan"
Kinga: "As far as I am concerned Sebastian can go and enjoy it :) Kinga"

Czujecie różnicę?

Co by nie było i jak by nie było, teraz już wszystko jest inaczej. Okazuje się, że Jan jest gejem. Myśmy już wcześniej sądzili, że jest, ale teraz uzyskaliśmy pewność. Do tego chce mnie zabrać do gejowskiego baru. Jak widzicie, strasznie tęczowo się tu u mnie zrobiło, i w głowie mi się już kręci od tego. Chociaż oczywiście moje koleżanki twierdzą, że straszny ze mnie szczęściarz. Zresztą nie powiem, żeby myślał inaczej. ;-) Tylko nie wszystko naraz proszę. Najpierw spotkanie ze Svenem, a później - może, ewentualnie - wieczór w klubie.

No właśnie, pytacie o Svena. Po moich wahaniach, próbach zniechęcenia go, odmawianiu... w końcu się zdecydowałem i zgodziłem. Mamy zjeść razem obiad w przyszłym tygodniu.

poniedziałek, 31 marca 2008

Okna

Nie, nie, nie będzie o filmie Ozpeteka. Będzie o naszym biurze, które notabene nie przypomina niczego chyba, co znam z Polski, ani w żadnym stopniu tego, co Epsotek przedstawia na swoim blogu jako biuro komisyjne. Nie wiem, czemu ten uroczy pan robi czarny pijar instytucjom UE. W każdym razie nasze biura są przestronne, świetnie wyposażone i ogólnie very nice. Mieliśmy jednak problem z temperaturą. Dla mnie było ok, ale dziewczynom było za zimno. Okazało się, że klimatyzacji, która jest włączona niemal stale i powoduje, że można się poczuć w naszym biurze jak na pokładzie USS Enterprise albo Deep Space 9, nie da się wyłączyć.

Przychodzili panowie, mierzyli temperaturę, za pomocą kosmicznie wyglądających urządzeń w różnych miejscach biura, o różnych porach. W końcu odpowiednie służby musiały dojść do wniosku, że rzeczywiście jest za zimno, bo jak pojawiliśmy się po świętach w pracy, wszystkie okna w naszym biurze były otwarte. I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że po jednej stronie wychodzą one na bibliotekę. Ludzie w niej przebywający mogli więc usłyszeć większość z tego o czym mówimy my (a nie muszę chyba dodawać, że przynajmniej część z tych rozmów nie nadaje się do upubliczniania), a nam z kolei przeszkadzały odgłosy dobiegające z biblioteki.

Wydawałoby się, że wystarczy zamknąć okna i będzie po kłopocie. Jasne, problem tylko w tym, że to nie są zwyczajne okna, nie można wejść sobie na biurko i zamknąć jedno z drugim. Zamyka się je i otwiera elektronicznie. Po naciśnięiu odpowiedniego guzika odpowiedni mechanizm je zamyka lub otwiera. Cudownie, prawda? Europejskie standardy. Same ułatwienia, wszystko nowoczesne i wszystko cacy. Rzecz tylko w tym, że do guzika dostęp mają wyłącznie odpowiednie służby. A tym przybycie i naciśnięcie go zajęło ponad tydzień i wymagało telefonowania do nich jakieś pięć razy.

I tak to wygląda w UE. I wygląda też na to, że teraz ja - za obiektem westchnień wielu kobiet, Kołodziejem - robię czarny pijar instytucjom UE. Nie sądziłem, że aż tak łatwo ulegam wpływom. Nie myślcie jednka, że ze wszystkim jest jak z tymi oknami. Zazwyczaj wszystko działa bardzo sprawnie i naprawdę jest zorganizowane w taki sposób, aby wymagało jak najmniej zachodu.

niedziela, 30 marca 2008

Barok z Islandii

Wczoraj wieczorem spotkaliśmy się na kolacji u Kathrin. Dla mnie było to o tyle nie lada przeżycie, że jej austriacki współlokator, Mathias, przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Towarzystwo poszło potem szukać zabawy na mieście, a ja pojechałem do domu. Bardzo starali się mnie nakłonić, żebym wybrał się z nimi, ale pozostałem nieugięty. Bardzo lubię przebywać z ludźmi, poznawać nowych ludzi, obserwować ich... - ale imprezowicza się to się już ze mnie nie zrobi. Czasem tylko udaje się Kathrin wyciągnąć mnie na cotygodniowe spotkanie Niemców pracujących w instytucjach UE.

A dzisiaj musiałem wstać z samego rana, żeby zdążyć na koncert. Islandka i Włoch grający Bacha. Koncert odbywał się w ramach dwu cyklów. Z jednej strony - Niedzielne poranki (koncerty ze śniadaniem i warsztatami dla dzieci), z drugiej Island on the Edge (cykl imprez rozłożonych na kilka miesięcy; koncerty, wystawy, pokazy filmowe i inne, a wszystko tematycznie i/lub osobowo islandzkie).

Poza Bachem artyści zagrali też dwa utwory współczesnych kompozytorów, i te grali solo. Połączenie baroku z muzyką współczesną średnio mi się podobało. No ale co tam, dzięki przynajmniej muzycy mieli okazję pokazać się z jak najlepszej strony. Jak na moje ucho, żadni z nich wybitni wirtuozi, ale jak na swój młody wiek, grali znakomicie. Bardzo odpowiadało mi tempo, które było umiarkowane. Oczywiście, mówi się, że utwory w barku grano szybko, ale utrzymane w szaleńczym tempie wykonania Fabio Biondiego i jemu podobnych jakoś mnie męczą, trudniej mi się rozkoszować muzyką, kiedy ta pędzi, choć z zasady lubię szybkie tempo w muzyce. Czasem mam wrażenie, że owe wirtuozerskie popisy nie służą niczemu innemu jak tylko temu, by pokazać, jak świetnym się jest artystą. Wcale nie chodzi tu wierność trendom epoki. Cieszę się więc, że młodym artystom brakło tego rodzaju wirtuozaerii i zmanierowania.

Skrzypaczka wystąpiła w legginsach i zgrzebnej sukience. Pierwszy raz widziałem coś takiego. Wziąwszy pod uwagę, jak bardzo uwierają mi zasady dobrego tonu związane ze strojem, bardzo mi jej sytl przypadł do gustu. ;-) No i po raz kolejny mogłem się przekonać, że wykonywanie współczesnych utworów na klawesynie, nawet jeśli jest to instrument z epoki, powoduje, że zaczyna on brzmieć jak instrument elektroniczny. Też o tym, że często współczesna muzyka, zwłaszcza smyczkowa, stara się opowiadać jakieś historie, imitować coś, stawać się sztuką przedstawiającą. Nie lubię tego. To przecież nie może się udać w przypadku muzyki. Jest ona z natury rzeczy sztuką nieprzedstawiającą. I po co starać się to zmienić? Niech będzie jak w baroku, niech muzyka gra i porusza serca. Niech będzie jak na obrazach Kandinsky'ego - żadnych obrazów, tylko wewnętrzne poruszenie, tylko emocje.

Po koncercie wybrałem się w końcu na wystawę Klee. Całkiem udatnie zaaranżowana. Ilość jego wybitnych dzieł (i w ogóle obrazów) ograniczona, ale to i dla mnie lepiej, bo te najbardziej znane rzeczy już znam; widziałem i w Warszawie, i w Bazylei. Wolałem więc oglądać mniej znane rysunki i różne notatki, i książki z jakimiś rysunkami na rogach kartek ;-) etc. Takie rzeczy dostarczają mi zawsze wiele wzruszeń. Podobnie jak zdjęcia. Jego zdjęcia z żoną, z kolegami z Bauhausu, czy sporej wielkości fotografia, na której gra na skrzypcach. Nigdy go nie widziałem jeszcze grającego. Wyglądał na szczęśliwego i bardzo zrelaksowanego. (Aż mnie dreszcze przechodzą, kiedy o tym piszę.) To takie zaskakujące w zestawieniu z obrazami i rysunkami, które zdradzają jego fascynację starością jako okresem brzydoty, rozkładu, lęku i kobiecą seksualnością jako siłą niszczącą. Godna uwagi jest seria rysunków gwiazd teatralnych jego czasów. Rysunki, na których w różny sposób próbuje przedstawić tę samą osobę, przywodzą na myśl Worhola, o czym zresztą wpsomniano w opisie. Znalazem jeden rysunek akwarelą, którego nie znałem, a który zachwycił mnie absolutnie. Na pewno wybiorę się raz jeszcze, by go zobaczyć. Wystawa miała pokazać Klee jako nie tylko malarza, ale i człowieka zafascynowanego innymi dziedzinami sztuki. Cel na pewno został osiągnięty.

Jeszcze wojsko. Jego służba w wojsku. Nigdy tego nie rozumiałem, zawsze miałem mu to jakoś za złe, nigdy nie mogłem tego odżałować. A on powiada (cytat na ścianie galerii), że my to zbyt poważnie traktujemy. Czy jednak udział w działaniach wojennych można traktować jako zabawę, jako sen, jakby chciał. Chyba nie rozumiał, czym wojna jest naprawdę.

A za tydzień ponad Niemcy i Fryburg wracają do mnie w Brukseli. Poza tym, jeśli dostanę jeszcze bilet, to i na to się wybiorę. Powiedzmy, że uznałem, że nadszedł czas, by się otworzyć i zacząć oswajać z tańcem. W maju czekają nas tu pokazy filmów islandzkich (z prelekcjami samych reżyserów). W maju też spełni się jedno z niewielu marzeń mojego życia - usłyszę Collegium Vocale pod batutą Herreweghego. Od niego i od jego zespołu wszystko się dla mnie zaczęło ponad 10 lat temu, zaczęła sie moja przygoda z barokiem. Umrę chyba.

Na wiele więcej bym chodził, bo oferta bogata i atrakcyjna, ale tego rodzaju wydarzenia kulturalne są akurat dość drogie, a ja przecież kredyt muszę spłacać zaciągnięty na przyjazd tu i w ogóle. Gdybym zarabiał tyle co urzędnik szczebla AD5, to byłbym pewnie codziennie gościem BOZAR. Może więc powinienem poznać jakiegoś, coby mnie zabierał na koncerty. ;-) Towarzystwo byłoby mi wile widziane. w Polsce przywykłem do obcowania ze sztuką w samotności, ale tu jakoś jest inaczej, więc i potrzeby inne, a moich znajomych ani nie kręci to, co mnie, ani też płacić by tyle nie chcieli. Bo koncerty, pop, rock, jazz, folk i inne to tanie są tu jak barszcz.