sobota, 29 marca 2008

Marabou chocolate & 21 points

Wybraliśmy się dziś na zakupy do IKEI. Nie do końca byliśmy zadowoleni, że tak się ułożyło, bo sobota okazała się jedynym dniem tygodnia, w którym świeciło słońce. Mimo to było bardzo miło. Poza tym że było fajno i że kupiłem lustro, którego mi w pokoju brakowało, dwa kwiaty doniczkowe i inne mniej lub bardziej potrzebne rzeczy, zdobyłem czekoladę Marabou!!! Aaa, to najlepsza czekolada na świecie, a jadłem ją ostatni raz w Niemczech. Mmm... mniam... marabou! Chociaż Agnes, moja szwedzka koleżanka, żartowała sobie ze mnie, że jestem w krainie czekolady, a zajadam się szwedzkim Marabou. :-)

Poza tym Kathrin (nie wiecie, kim jest Kathrin, dowiecie się, jak w końcu napiszę o pracy) zdradziła nam system, który z powodzeniem stosowała ze znajomymi w Australii. Dajemy do 10 punktów za ciało i do 11 za twarz. W ten sposób możemy w bezpieczny, dyskretny sposób rozmawiać o chłopcach, na których wieszamy oko. A wieszamy je często, bo jest właśnie tak, jak mówił Jakubsky - wszystkie stażystki szukają faceta. ;-)

czwartek, 27 marca 2008

Co za dzień

Jeszcze nie ochłonąłem po otrzymaniu zaproszenia od Svena, a tu proszę, mój szef zaproponował, żebyśmy zjedli razem obiad. Wiem, nie ma w tym nic niezwykłego, ale że mam zawsze problem z ludźmi usytuowanymi wyżej w hierarchii, to nie jest to dla mnie takie proste. Jestem w stresie, koszmarnie będę się czuł, ale mam nadzieję, że jakoś przeżyję. O szefie (i szefowej, którą też mam) napiszę innym razem, bo sporo by pisać... ;-)

A wieczorem obejrzałem swój pierwszy film w parlamenice, Kebab Connection wyświetlany w ramach Festiwalu Dialogu Międzykulturowego. Straszny szajstrek, no ale ja to już nazbyt wymagający jestem. Koleżanki traktują film jako rozrywkę i im się podobał.

środa, 26 marca 2008

Changing approach

No to byłem. Wielu nowych nowych rzeczy się nie dowiedziałem, ale i tak oczywiście warto było, bardzo było warto. Widzieć człowieka, przysłuchiwać się jego odpowiedziom na pytania posłów, uczestniczyć w posiedzeniu... - dla mnie to przeżycie nie lada. Relacja prasowa - tutaj.

Mój szef był tak miły, że pozwolił mi też wybrać się na obrady plenarne . Pół dnia więc nie pracowałem, ale jak powiedział Jan, uczestniczenie w posiedzeniach to również część mojego stażu. Fajno, nie? ;-) A sesja była niezwykła, bo debatowano nad wynikami ostatniego szczytu europejskiego (przewodniczący Komisji Europejskiej i Rady Europy relacjonowali jego przebieg) oraz nad sytuacją w Tybecie. Obradom przysłuchiwał się Karma Chopel, przedstawiciel rządu tybetańskiego na uchodźctwie. Wielu posłów przyniosło z sobą na salę flagę Tybetu. Szkoda tylko, że mało kto zdawał sobie sprawę z symbolicznej wagi tego gestu. Bo jak rozmawiałem z ludźmi, to nikt nie wiedział, że za posiadanie flagi tybetańskiej w Tybecie grozi kara więzienia.

A czego nowego się dowiedziałem? Okazuje się, że rząd tybetański nie chce, by kraje Zachodu odrzucały współpracę z Chinami, wręcz przeciwnie, chciałby, aby ją zacieśniały. Przyjmuje bowiem, że im bardziej Chiny będą zaangażowane we współpracę z innymi krajami, tym bardziej będą zobligowane do przestrzegania przepisów prawa międzynarodowego, a więc i praw człowieka.

Zmieniam więc podejście w sprawie Chin. Nie wiem natomiast, czy zdołam je zmienić w sprawie Polaków. Nie lubię ich (to jest nas). Ci na ulicach są zabiedzeni, brzydcy, gburowaci. Ci w parlamencie - w większości zarozumiali, a czasem jeszcze całkiem prymitywni do tego. Na dodatek głośni jesteśmy, jak mówimy (staram się wyciszać, ale średnio mi to wychodzi, kiedy ekscytuję się różnymi "widokami" ;-)).

Pewien Pan przysłał mi zaproszenie na comiesięczne spotkanie Polaków pracujących w instytucjach UE w pubie Dzika Gęś. Później spotkaliśmy się wirtualnie na fejsbuku, a kiedy zauważyłem go potem któregoś razu na parlamentarnym korytarzu, nawet nie odwzajemnił uśmiechu. Phi, niech się wypcha. Banda nadętych bufonów, mówię Wam. Kinga stanowi tu chlubny wyjątek. Ciekawe, czy Czapla też... Na żadne polskie spotkania nie myślę się wybierać. Wolę wtorkowe niemieckie spotkania. Marta wybrała się do Dzikiej Gęsi w ubiegłym miesiącu i wyszła stamtąd szybciej niż weszła, jak zobaczyła tych eurokratów znad Wisły odzianych w oficjalne stroje jakby zapomnieli, że już opuścili parlamentarno-komisyjne korytarze.

Tak sobie myślałem w czasie obrad plenarnych o tym, jak to nie lubię Polaków, jak nie lubię siebie w związku tym, własnej polskości... - i nagle głos zabrał Kuźmiuk, kiedy mowa była o ograniczeniu limitów emitowania gazów cieplarnianych. I zaczął narzekać, że powinniśmy mieć limity wyższe w stosunku do innych państw, bo jesteśmy zapóźnieni technologicznie, co jest konsekwencją wielu lat komunizmu etc. Postawa roszczeniowa - kolejna chlubna cecha Polaków. :-( Kiedy tak moje niezadowolenie i zawstydzenie wzrastało, głos zabrał Buzek. Mówił po angielsku i mówił rzeczy w miarę konkretne, co jest mniej lub bardziej rzadkością, bo często przemówienia posłów to pustosłowie, albo - jak w przypadku wielu niemieckich posłów - narzekanie, że to wszystko nie ma sensu, bo Parlament nie ma żadnej władzy, nikt się nie liczy z jego decyzjami, a poza tym to zajmuje się on tylko produkowaniem tekstów, których nikt nie rozumie i z których nic nie wynika, a nie uprawianiem spójnej polityki. I trochę się opamiętałem po tym Buzku z moim nielubieniem nas.

wtorek, 25 marca 2008

"All I wanna do...

(...) is have some fun." Wybierasz się po długim weekendzie do pracy i oto, co słyszysz, czekając na mtero. I mimo że jesteś chory, to naprawdę aż tańczyć się chce. I żyć się chce, i pracować się chce, i wszystko się chce. Och, jak mi tu dobrze, Ludzie! :-)

A metro jest fajne. Fajne są w nim dwie rzeczy. To, że można sobie muzyki posłuchać, stojąc na peronie (co już wiecie), i to, że każda stacja jest zaaranżowana według innego projektu. Bogacto w różnorodności, bogactwo różnorodności! :-) Oczywiście moi znajomi powiedzieliby Wam, że metro jest fe, bo jest brudne. I to byłoby pierwsze, co mieliby o nim do powiedzenia. Metro to ich ulubiony przykład obrazujący, że Bruksela brudna jest. Ale ja tak na to nie patrzę. Wolę wypatrywać różnic kulturowych na przykład. Pamiętacie te sceny z telewizji, jak to w Pekinie panowie odziani w białe rękawiczki upychają ludzi do wagoników. W Brukseli jest inaczej. Tutaj, na Central Station, panowie odziani w zielone kamizelki pilnują, żeby do wagnika nie wtłoczyła się nazbytnia ilość pasażerów. I chwała im za to! Podróż w porannym ścisku to i tak już wystarczająco średnia przyjemność, nawet jeśli jest to ścisk kontrolowany.

Drobnych różnic, które czynią życie łatwiejszym i przyjemniejszym jest wokół sporo, ale innym razem o nich. A dziś, skoro mowa już była o zwyczajach i ludziach Wschodu, wspomnę jeszcze o Karmie Chopelu (prawie jak Czapel vel Czapla ;-)). To przedstawiciel tybetańskiego rządu na uchodźctwie. Jutro będzie gościem obrad Komisji ds. Zagranicznych PE. Wybieram się oczywiście na to spotkanie - grypa mi w tym nie przeszkodzi! - i szalenie jestem nim podekscytowany. Cudownie jest być w Brukseli, cudownie jest pracować w Parlamencie. Doceniam dany mi tu czas, Bóg mi świadkiem. Wolność dla Tybetu! Free Tibet!!!

poniedziałek, 24 marca 2008

Zajączek

Wpisu świątecznego nie ma i nie będzie, bo się pochorowałem i świąt z koleżankami z pracy nie celebrowałem. Pisać też nie mam siły.

Mam tylko zajączka dla Żaby. Tak mi się trafił. ;-) Hasło do koszyka - nazwisko naszego ulubionego studenta. Have fun! :-)