środa, 26 marca 2008

Changing approach

No to byłem. Wielu nowych nowych rzeczy się nie dowiedziałem, ale i tak oczywiście warto było, bardzo było warto. Widzieć człowieka, przysłuchiwać się jego odpowiedziom na pytania posłów, uczestniczyć w posiedzeniu... - dla mnie to przeżycie nie lada. Relacja prasowa - tutaj.

Mój szef był tak miły, że pozwolił mi też wybrać się na obrady plenarne . Pół dnia więc nie pracowałem, ale jak powiedział Jan, uczestniczenie w posiedzeniach to również część mojego stażu. Fajno, nie? ;-) A sesja była niezwykła, bo debatowano nad wynikami ostatniego szczytu europejskiego (przewodniczący Komisji Europejskiej i Rady Europy relacjonowali jego przebieg) oraz nad sytuacją w Tybecie. Obradom przysłuchiwał się Karma Chopel, przedstawiciel rządu tybetańskiego na uchodźctwie. Wielu posłów przyniosło z sobą na salę flagę Tybetu. Szkoda tylko, że mało kto zdawał sobie sprawę z symbolicznej wagi tego gestu. Bo jak rozmawiałem z ludźmi, to nikt nie wiedział, że za posiadanie flagi tybetańskiej w Tybecie grozi kara więzienia.

A czego nowego się dowiedziałem? Okazuje się, że rząd tybetański nie chce, by kraje Zachodu odrzucały współpracę z Chinami, wręcz przeciwnie, chciałby, aby ją zacieśniały. Przyjmuje bowiem, że im bardziej Chiny będą zaangażowane we współpracę z innymi krajami, tym bardziej będą zobligowane do przestrzegania przepisów prawa międzynarodowego, a więc i praw człowieka.

Zmieniam więc podejście w sprawie Chin. Nie wiem natomiast, czy zdołam je zmienić w sprawie Polaków. Nie lubię ich (to jest nas). Ci na ulicach są zabiedzeni, brzydcy, gburowaci. Ci w parlamencie - w większości zarozumiali, a czasem jeszcze całkiem prymitywni do tego. Na dodatek głośni jesteśmy, jak mówimy (staram się wyciszać, ale średnio mi to wychodzi, kiedy ekscytuję się różnymi "widokami" ;-)).

Pewien Pan przysłał mi zaproszenie na comiesięczne spotkanie Polaków pracujących w instytucjach UE w pubie Dzika Gęś. Później spotkaliśmy się wirtualnie na fejsbuku, a kiedy zauważyłem go potem któregoś razu na parlamentarnym korytarzu, nawet nie odwzajemnił uśmiechu. Phi, niech się wypcha. Banda nadętych bufonów, mówię Wam. Kinga stanowi tu chlubny wyjątek. Ciekawe, czy Czapla też... Na żadne polskie spotkania nie myślę się wybierać. Wolę wtorkowe niemieckie spotkania. Marta wybrała się do Dzikiej Gęsi w ubiegłym miesiącu i wyszła stamtąd szybciej niż weszła, jak zobaczyła tych eurokratów znad Wisły odzianych w oficjalne stroje jakby zapomnieli, że już opuścili parlamentarno-komisyjne korytarze.

Tak sobie myślałem w czasie obrad plenarnych o tym, jak to nie lubię Polaków, jak nie lubię siebie w związku tym, własnej polskości... - i nagle głos zabrał Kuźmiuk, kiedy mowa była o ograniczeniu limitów emitowania gazów cieplarnianych. I zaczął narzekać, że powinniśmy mieć limity wyższe w stosunku do innych państw, bo jesteśmy zapóźnieni technologicznie, co jest konsekwencją wielu lat komunizmu etc. Postawa roszczeniowa - kolejna chlubna cecha Polaków. :-( Kiedy tak moje niezadowolenie i zawstydzenie wzrastało, głos zabrał Buzek. Mówił po angielsku i mówił rzeczy w miarę konkretne, co jest mniej lub bardziej rzadkością, bo często przemówienia posłów to pustosłowie, albo - jak w przypadku wielu niemieckich posłów - narzekanie, że to wszystko nie ma sensu, bo Parlament nie ma żadnej władzy, nikt się nie liczy z jego decyzjami, a poza tym to zajmuje się on tylko produkowaniem tekstów, których nikt nie rozumie i z których nic nie wynika, a nie uprawianiem spójnej polityki. I trochę się opamiętałem po tym Buzku z moim nielubieniem nas.

Brak komentarzy: