wtorek, 25 marca 2008

"All I wanna do...

(...) is have some fun." Wybierasz się po długim weekendzie do pracy i oto, co słyszysz, czekając na mtero. I mimo że jesteś chory, to naprawdę aż tańczyć się chce. I żyć się chce, i pracować się chce, i wszystko się chce. Och, jak mi tu dobrze, Ludzie! :-)

A metro jest fajne. Fajne są w nim dwie rzeczy. To, że można sobie muzyki posłuchać, stojąc na peronie (co już wiecie), i to, że każda stacja jest zaaranżowana według innego projektu. Bogacto w różnorodności, bogactwo różnorodności! :-) Oczywiście moi znajomi powiedzieliby Wam, że metro jest fe, bo jest brudne. I to byłoby pierwsze, co mieliby o nim do powiedzenia. Metro to ich ulubiony przykład obrazujący, że Bruksela brudna jest. Ale ja tak na to nie patrzę. Wolę wypatrywać różnic kulturowych na przykład. Pamiętacie te sceny z telewizji, jak to w Pekinie panowie odziani w białe rękawiczki upychają ludzi do wagoników. W Brukseli jest inaczej. Tutaj, na Central Station, panowie odziani w zielone kamizelki pilnują, żeby do wagnika nie wtłoczyła się nazbytnia ilość pasażerów. I chwała im za to! Podróż w porannym ścisku to i tak już wystarczająco średnia przyjemność, nawet jeśli jest to ścisk kontrolowany.

Drobnych różnic, które czynią życie łatwiejszym i przyjemniejszym jest wokół sporo, ale innym razem o nich. A dziś, skoro mowa już była o zwyczajach i ludziach Wschodu, wspomnę jeszcze o Karmie Chopelu (prawie jak Czapel vel Czapla ;-)). To przedstawiciel tybetańskiego rządu na uchodźctwie. Jutro będzie gościem obrad Komisji ds. Zagranicznych PE. Wybieram się oczywiście na to spotkanie - grypa mi w tym nie przeszkodzi! - i szalenie jestem nim podekscytowany. Cudownie jest być w Brukseli, cudownie jest pracować w Parlamencie. Doceniam dany mi tu czas, Bóg mi świadkiem. Wolność dla Tybetu! Free Tibet!!!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ej! A co z randka? Była?
Żona Archanioła

Klee pisze...

No tak, to bardzo interesujący temat, prawda? Również dla mnie, nie przeczę. ;-)

Najpierw starałem się go zniechęcić. Wypisałem mu wszystkie swoje wady i dziwactwa, jakie mi akurat przyszły do głowy. Pozostał nieustępliwy. Powiedziałem, że w takim razie i ja chcę się spotkać, jak już wydobrzeję. Pod jednym warunkiem wszakże - że nie będziemy tego nazywać randką. Przystał na to. Ja się nieco ośmieliłem, bo spotkać się z kolegą zawsze łatwiej niż pójść na randkę, ale moje cudowne koleżanki w pracy już zadbały o to, bym nie pozostawał w słodkim błogostanie. Stwierdziły, że jak byśmy tego nie nazywali, niczego to nie zmieni. No doubt about that! :-)

Pozdrawiam ciepło, Archanielico! :-)