niedziela, 30 marca 2008

Barok z Islandii

Wczoraj wieczorem spotkaliśmy się na kolacji u Kathrin. Dla mnie było to o tyle nie lada przeżycie, że jej austriacki współlokator, Mathias, przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Towarzystwo poszło potem szukać zabawy na mieście, a ja pojechałem do domu. Bardzo starali się mnie nakłonić, żebym wybrał się z nimi, ale pozostałem nieugięty. Bardzo lubię przebywać z ludźmi, poznawać nowych ludzi, obserwować ich... - ale imprezowicza się to się już ze mnie nie zrobi. Czasem tylko udaje się Kathrin wyciągnąć mnie na cotygodniowe spotkanie Niemców pracujących w instytucjach UE.

A dzisiaj musiałem wstać z samego rana, żeby zdążyć na koncert. Islandka i Włoch grający Bacha. Koncert odbywał się w ramach dwu cyklów. Z jednej strony - Niedzielne poranki (koncerty ze śniadaniem i warsztatami dla dzieci), z drugiej Island on the Edge (cykl imprez rozłożonych na kilka miesięcy; koncerty, wystawy, pokazy filmowe i inne, a wszystko tematycznie i/lub osobowo islandzkie).

Poza Bachem artyści zagrali też dwa utwory współczesnych kompozytorów, i te grali solo. Połączenie baroku z muzyką współczesną średnio mi się podobało. No ale co tam, dzięki przynajmniej muzycy mieli okazję pokazać się z jak najlepszej strony. Jak na moje ucho, żadni z nich wybitni wirtuozi, ale jak na swój młody wiek, grali znakomicie. Bardzo odpowiadało mi tempo, które było umiarkowane. Oczywiście, mówi się, że utwory w barku grano szybko, ale utrzymane w szaleńczym tempie wykonania Fabio Biondiego i jemu podobnych jakoś mnie męczą, trudniej mi się rozkoszować muzyką, kiedy ta pędzi, choć z zasady lubię szybkie tempo w muzyce. Czasem mam wrażenie, że owe wirtuozerskie popisy nie służą niczemu innemu jak tylko temu, by pokazać, jak świetnym się jest artystą. Wcale nie chodzi tu wierność trendom epoki. Cieszę się więc, że młodym artystom brakło tego rodzaju wirtuozaerii i zmanierowania.

Skrzypaczka wystąpiła w legginsach i zgrzebnej sukience. Pierwszy raz widziałem coś takiego. Wziąwszy pod uwagę, jak bardzo uwierają mi zasady dobrego tonu związane ze strojem, bardzo mi jej sytl przypadł do gustu. ;-) No i po raz kolejny mogłem się przekonać, że wykonywanie współczesnych utworów na klawesynie, nawet jeśli jest to instrument z epoki, powoduje, że zaczyna on brzmieć jak instrument elektroniczny. Też o tym, że często współczesna muzyka, zwłaszcza smyczkowa, stara się opowiadać jakieś historie, imitować coś, stawać się sztuką przedstawiającą. Nie lubię tego. To przecież nie może się udać w przypadku muzyki. Jest ona z natury rzeczy sztuką nieprzedstawiającą. I po co starać się to zmienić? Niech będzie jak w baroku, niech muzyka gra i porusza serca. Niech będzie jak na obrazach Kandinsky'ego - żadnych obrazów, tylko wewnętrzne poruszenie, tylko emocje.

Po koncercie wybrałem się w końcu na wystawę Klee. Całkiem udatnie zaaranżowana. Ilość jego wybitnych dzieł (i w ogóle obrazów) ograniczona, ale to i dla mnie lepiej, bo te najbardziej znane rzeczy już znam; widziałem i w Warszawie, i w Bazylei. Wolałem więc oglądać mniej znane rysunki i różne notatki, i książki z jakimiś rysunkami na rogach kartek ;-) etc. Takie rzeczy dostarczają mi zawsze wiele wzruszeń. Podobnie jak zdjęcia. Jego zdjęcia z żoną, z kolegami z Bauhausu, czy sporej wielkości fotografia, na której gra na skrzypcach. Nigdy go nie widziałem jeszcze grającego. Wyglądał na szczęśliwego i bardzo zrelaksowanego. (Aż mnie dreszcze przechodzą, kiedy o tym piszę.) To takie zaskakujące w zestawieniu z obrazami i rysunkami, które zdradzają jego fascynację starością jako okresem brzydoty, rozkładu, lęku i kobiecą seksualnością jako siłą niszczącą. Godna uwagi jest seria rysunków gwiazd teatralnych jego czasów. Rysunki, na których w różny sposób próbuje przedstawić tę samą osobę, przywodzą na myśl Worhola, o czym zresztą wpsomniano w opisie. Znalazem jeden rysunek akwarelą, którego nie znałem, a który zachwycił mnie absolutnie. Na pewno wybiorę się raz jeszcze, by go zobaczyć. Wystawa miała pokazać Klee jako nie tylko malarza, ale i człowieka zafascynowanego innymi dziedzinami sztuki. Cel na pewno został osiągnięty.

Jeszcze wojsko. Jego służba w wojsku. Nigdy tego nie rozumiałem, zawsze miałem mu to jakoś za złe, nigdy nie mogłem tego odżałować. A on powiada (cytat na ścianie galerii), że my to zbyt poważnie traktujemy. Czy jednak udział w działaniach wojennych można traktować jako zabawę, jako sen, jakby chciał. Chyba nie rozumiał, czym wojna jest naprawdę.

A za tydzień ponad Niemcy i Fryburg wracają do mnie w Brukseli. Poza tym, jeśli dostanę jeszcze bilet, to i na to się wybiorę. Powiedzmy, że uznałem, że nadszedł czas, by się otworzyć i zacząć oswajać z tańcem. W maju czekają nas tu pokazy filmów islandzkich (z prelekcjami samych reżyserów). W maju też spełni się jedno z niewielu marzeń mojego życia - usłyszę Collegium Vocale pod batutą Herreweghego. Od niego i od jego zespołu wszystko się dla mnie zaczęło ponad 10 lat temu, zaczęła sie moja przygoda z barokiem. Umrę chyba.

Na wiele więcej bym chodził, bo oferta bogata i atrakcyjna, ale tego rodzaju wydarzenia kulturalne są akurat dość drogie, a ja przecież kredyt muszę spłacać zaciągnięty na przyjazd tu i w ogóle. Gdybym zarabiał tyle co urzędnik szczebla AD5, to byłbym pewnie codziennie gościem BOZAR. Może więc powinienem poznać jakiegoś, coby mnie zabierał na koncerty. ;-) Towarzystwo byłoby mi wile widziane. w Polsce przywykłem do obcowania ze sztuką w samotności, ale tu jakoś jest inaczej, więc i potrzeby inne, a moich znajomych ani nie kręci to, co mnie, ani też płacić by tyle nie chcieli. Bo koncerty, pop, rock, jazz, folk i inne to tanie są tu jak barszcz.

Brak komentarzy: