niedziela, 2 marca 2008

List do Żaby

Klee in Brussels. Jadę taksówką z dworca do domu, w którym mam mieszkać i o którym mam jedynie nadzieję, że w ogóle istnieje, wszak widziałem go tylko w Internecie. Dostrzegam nagle na jakiejś ulicznej latarni plakat informujący o tej oto wystawie. Hmm... Przyjeżdżam do Brukseli i tego samego dnia otwarta zostaje wystawa prac Paula Klee. Czy powinienem potraktować to jako znak? Mam nadzieję, że nawet jeśli, to nie zwiastuje on tego, że dobre złego początki. ;-] A jak tu trafiłem?

I must be the chosen one. There is no other explanation. Kiedy zastanawiałem się któregoś razu, co począć z sobą po doktoracie, wpadłem na pomysł, żeby postarać się o staż w którejś z instytucji europejskich. I całkiem mi się on spodobał, muszę powiedzieć. Idea Unii zawsze była mi bliska, a (po)mieszk(kiw)anie zagranicą jest przecież jednym z moich priorytetów. Wypełniłem luźną ręką, mając przekonanie, że i tak stypendium nie dostanę, formularz i czekałem. Starałem się o staż w Parlamencie, a nie w Komisji, bo myślałem, że łatwiej go dostać, chociaż okazało się później, że jest odwrotnie. Wybrałem Dyrekcję Generalną ds. Urzędu Przewodniczącego, bo to, jak mówią, serce Parlamentu, a skoro już w czymś uczestniczyć, to lepiej w samym sercu tego czegoś, a nie na obrzeżach, no nie? Pod koniec grudnia napisano mi, że jestem na liście rezerwowej, co wydało mi się podówczas optymalną sytuacją. Mogłem się dowiedzieć, że byłem w ogóle brany pod uwagę i bardziej optymistycznie, z większą wiarą (w siebie) spojrzeć dzięki temu w przyszłość, a przy tym nie musiałem rezygnować z takiej okazji. Bo właśnie, musiałbym zrezygnować, gdybym został zakwalifikowany. W grudniu było już wiadomo, że - ja jak to ja - doktoratu w terminie nie napiszę i będę jednak studia przedłużał. Na początku stycznia otrzymałem drugi list. Informowano w nim, że osoba, której zaoferowano staż, odrzuciła propozycję i że jeśli chcę, to mam brać. Zawahałem się na chwilę, bo pracować (czy też - odbywać staż, jeśli kto woli) miałem w bibliotece, a ta nie wydaje mi się szczególnie interesującym miejscem pracy. No ale skoro Tomasz Przefajny dawał radę, dam i ja, pomyślałem. Pomny też na to, że kiedyś sam chciałem w bibliotece pracować i że miałbym przez pół roku mieszkać w kraju lepszym niż Polska, postanowiłem nie przepuścić okazji. Co prawda moje umiejętności i wykształcenie znacznie lepiej mogłyby zostać wykorzystane w dziale korektorów, no ale nie mnie o tym decydować. Nie mam urzędniczego wykształcenia, nie znam języków, nie kończyłem dwu kierunków... Skoro coś dla mnie znaleźli, warto brać, okazja się nie powtórzy. Potem było przedłużanie studiów (o rok), załatwianie mieszkania, kredytu oraz cały szereg innych spraw. I tak, jestem. :-) A jak ktoś chcę się dowiedzieć więcej o stażach, polecam lekturę tego i tego oraz odwiedzenie tej i tej strony.

Latamy, nie jeździmy. Jechałem autobusem zagranicę ostatni raz. To przekleństwo. Niby nie było tak strasznie, ale jednak było okropnie. Po 20 godzinach w autokarze pada się ze zmęczenia, oczy pieką od suchego powietrza, wszystko boli, różne części ciała puchną i ogólnie jest mało przyjemnie. Że nie wspomnę o tym, że w Holandii o mało nie zwiało nas z drogi podczas burzy. Następnego dnia mogłem się dowiedzieć, że to nie była żadna burza, tylko Europę nawiedził huragan Emma. No, no… A więc proszę sobie wziąć do serca – z jakimi niedogodnościami by się to nie wiązało, jak byśmy się tego nie bali, jak kosztowne by to nie było, latamy, nie jeździmy. Co prawda dzięki temu, że podróżowałem autobusem, Bruksela powitała mnie widokiem Atomium, ale to jeszcze za mało, by wynagrodzić trudy podróży. Choć widok, przyznaję, przyjemny.

Prince w Laeken. Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, mieszkam tutaj, w dzielnicy królewskiej, Laeken. To ta dzielnica, w której jest Atomium i Mini-Europe i w której urodził się i rezyduje obecny król Belgii. Wiem, Archaniele, wiem, co powiesz - Książę nie mógłby mieszkać przecież nigdzie indziej. ;-) W mieszkaniu jest wszystko i wszystko jest, jak być miało. Właścicielka bardzo miła. Miała nadzieję, że będę chociaż troszkę chwytał francuski. :-] Zimnawo tylko w nim jest. Siedzę przy zamkniętym oknie i w swetrze, do czego zupełnie nie nawykłem. Taki mają system, że włączają kaloryfery na całą parę na pięć minut, a potem wyłączają je całkiem na pięć godzin. :-] Hana, współlokatorka z Czech, stażystka w Komisji, mówi, że czasem bywa zimno. No cóż, to jedna z wielu zalet życia w akademiku (o własnym mieszkaniu nie wspominam, bo tego nigdy nie będę miał), można regulować dopływ ciepła wedle uznania. Ale mieszkanie, w porównaniu z innymi, jest – jak mówi Hannach – ok i do tego tanie. Choć ona sama mieszka w pokoju stanowiącym interesującą konstrukcję, której ściany tworzą szafy, drzwi od kuchni i jakieś plastikowe płyty. :-) Mój pokój ma całkiem zwyczajne ciany, ale przy tym całkiem jest mały. No było to już widać na zdjęciu. I tak jest dobrze. Mieszkał w nim przede mną, jak się okazuje, chłopak z Polski, Paweł. W (przed)pokoju gościnnym są dwie skórzane sofy, więc czekam Was, Kochani! :-) Trzeci pokój zajmuje Włoch, o którym nie wiem nic, bo go chwilowo nie ma. Ucieszyło mnie, że towarzystwo międzynarodowe, ale wygląda na to, że nic mi po tym. Atmosfera raczej hotelowa, każdy sobie rzepkę skrobie. I jak mi się tu integrować? Buuu! Nie wiem, czy odważę się wybrać na jakąś imprezę dla stażystów. W Polsce nie chodzę do nocnych klubów, tutaj chyba nie zacznę. Kiepsko to wygląda. :-( Do tego krzesełka w mieszkaniu są niskie i czuję się, jakby mi się dostało kołodziejowe biurko dla wysokich. ;-) (Niezorientowanym polecam lekturę Jego bloga.)

Plenty of black guys. Na mojej ulicy, która urocza jest i spokojna, mieszkają głównie Turcy i turkopodbni. Wystarczy jednak, że wejdę do metra i zaczyna się… Jak mogłem o tym zapomnieć?! Nawet w tym całym galimatiasie poprzedzającym mój przyjazd. Rozumiem, że w ferworze przygotowań można zapomnieć o różnych rzeczach, no ale żeby o czymś tak podstawowym, oczywistym i ważnym?! A chodzi oczywiście o to, że roi się tu od Afro! :-D I jak mi tu żyć? Nie wiem, czy dam radę. Pozostaję w ciągłej ekstazie. W dołku mnie ściska, w żołądku ssie, chyba nie przyzwyczaję się. To tak jakby zmultiplikować Pana R. i wystawiać mi po jednym zza każdego roga. Pan R. co rusz, co chwilę. Ci, którzy wiedzą, jak reaguję na Andrzeja, mogą sobie wyobrazić, co przeżywam. Nie jest łatwo, oj nie jest. Od guys nie tak daleko wbrew pozorom do gays, więc wspomnę tu, że jest pewna zasadnicza różnica między Belgian gays a ich pobratymcami z Polski. Ci ostatni ostatni uciekają wzrokiem, przerażeni, kiedy jakiś spotka się ze spojrzeniem innego na ulicy, ci pierwsi zupełnie inaczej. Może więc nie będę musiał aż tak często korzystać z prezentu, jaki dostałem od Pameli przed wyjazdem (dla tych, którzy nie wiedzą – koszulka z napisem: „Smile if u’re gay” ;-)). ;-) I może jak nie wyjdzie mi integracja ze stażystami i nnymi przybyszami oraz autochtonami, to wybiorę się do jednego z gejowskich klubów, o których piszą w przewodniku. W Niemczech postanowiłem dokonać coming outu, może tutaj się ubranżowię... Chciałbym byle jakiego, byle czarnego. ;-) Tak, tak, masz rację, Żaba, że przydałby się tęczowy dział w Polish Club Brussels. ;-) Chociaż ja bym się do jego prowadzenia nie nadał, bo cóż ja wiem o polskiej branży, żadnego porównania nie byłbym w stanie dokonać. A całkiem serio, to przydałby się dział poświęcony filmowi, albo przynajmniej, żeby dział Kuku!ltura ożył. Chcę Ci powiedzieć, że Kołodzieja nie widziałem ;-), ale przy tej ilości Afro nie jestem w stanie nikogo wypatrywać, nawet Jego. Czapli też nie spotkałem. Jeszcze... Bo tutaj prawdopodobieństwo, że to się wcześniej czy później zmieni, nie jest chyba małe. Padnę pewnie trupem, jak to się stanie. ;-) To już bardziej unosi się dla mnie nad miastem duch Pawia. Może dlatego, że to wszystko wydaje mi się cokolwiek surrealistyczne, to że tu jestem i w ogóle. Dla tych, którzy wymienionyh panów nie kojarzą – są to użytkownicy tego forum. Czapla vel Czapel jest nawet jego moderatorem i całkiem ważną osobą w Parlamencie, o czym przeczytać można choćby tutaj. Kołodziej z kolei pracuje w Komisji i prowadzi ten blog. Swego czasu przewodniczyłem Jego fanklubowi. ;-) Paw stara się być prześmiewcą na wspomnianym gazetowym forum. Czasem mu to wychodzi, bywa zabawny, ale częściej zachowuje się jak pospolity troll, na mój gust. Jest EPSO, ale nie przynależy do śmietanki, a najwyraźniej chciałby. A czy pamiętacie, którzyście ze mną studiowali, Leszka Gasia. Okazuje się, że też pracuje w PE. Fajno, że tak mu się ułożyło, że tak sobie wywalczył. Ambitny był i zdolny w sposób, przez który odstawał od reszty, a jakoś go tak – miałem wrażenie – tłamszono na tych studiach. Nie jego jednego zresztą, niestety... A wracając do temu i kończąc go, do klubów pewnie chodzić nie zacznę, ale chyba zacznę w Brukseli na nowo do kościoła chodzić. To, jak gładko mi wszystko szło przed wyjazdem, jest niewiarygodne. Musiała mieć miejsce interwencja z góry.

Język(i). Mówiłem, Żaba, że będzie trudno bez niego w takich zupełenie przyziemnych, codziennych sytuacjach. Wczoraj pewna pani przysiadła mi kurtkę, jak czekałem, żeby kupić sieciówkę. Przeprosiła, a ja nie wiedziałem, jak powiedzieć, że nie ma za co. Aaa, to boli! Powiedz mi, jak jest „nie ma za co”, proszę. Trzeba mi było udać się do Baśki na kilka lekcji przed wyjazdem, albo do sąsiadki-stypendystki z Francji. Chociaż liczyć mogłem się nauczyć, bo nie wiem, ile mi każą płacić, kiedy każą, a oni, nawet jeśli porozumiewają się po angielsku, cenę podają po francusku. Zresztą francuski to małe piwo. Naprawdę martwi mnie nieznajomość angielskiego. Nie zdawałem sobie sprawy, że tak mi się wszystko zapomniało. Ups! :-] Teraz będzie bolało. Zobaczycie, wyrzucą mnie stąd z hukiem. A nie chcę, żeby mnie teraz wyrzucali. Wszyscy prawie chadzacie na jakiejś kursy. Ja nie chadzam, bo to dla mnie wyrzucanie pieniędzy, jeśli się języka naprawdę nie używa, jeśli się nigdzie nie jeździ. No i proszę, wyjechałem. :-] Wyjechałem i języka zapomniałem. Boję się, co to będzie jutro. :-( Do tego mam mętlik, bo Hana każe mi mówić do siebie po polsku i mówi do mnie po czesku. Inna sprawa, że mało co rozumiem, jak tak mówi. Słowaków rozumiem, ale nie Czechów. Ponoć to kwestia osłuchania, tak przynajmniej twierdzi Hana. Oczywiście mój głupi zawód wszystko komplikuje. No bo jak jesteś lingwistą, to znasz języki, prawda? A z kolei jeśli jakimś językiem nie władasz, to nie możesz nic o nim wiedzieć, nawet jeśli jesteś lingwistą, prawda, Panie Jarku? ;-) Głupie wykształcenie. I powiem jeszcze, że skonstatowałem dzisiaj ze smutkiem, że ja się tu nie poczuję u siebie. Szkoda. W Niemczech jednym z powodów, dla których z czasem poczułem się zupełnie u siebie, było to, że w końcu zacząłem rozumieć, co się do mnie mówi i o czym się wokół mnie mówi. Bez tego jest się obcym.

Belgia braci Dardenne. Czy to prawdziwa Belgia? Miałem nadzieję, że okaże się, że nie. Znałem ten kraj tylko z ich filmów, a ci, którzy je z kolei znają, wiedzą, że musiał to być obraz nietęgi. Wierzyłem, że to jednak zachwycona Brukselą Ola odkryła prawdziwe, pełne wdzięku oblicze Brukseli. Miałem nadzieję, że ja taką właśnie Belgię poznam, nię tę od braci Dardenne, ta by mnie przygnębiła do reszty. A jak jest? Pogoda jest jak z „Rosetty” i z „Dziecka”, to przyznaję. Zachmurzone niebo i wieje. Ale za to nie pada i jest ciepło, znacznie cieplej niż w Polsce, o dziwo! Hana mówi, że uderzyło ją w tym mieście, że brudno jest. No faktycznie, trochę jest, miejscami, zwłaszcza na niektórych stacjach metra. I z lekka to Polskę przypomina. Dziurawe chodniki, o których pisał Kołodziej na blogu, gdzieniegdzie są, i psie kupy w samym centrum. W mojej dzielnicy kup nie ma, może umieszczone na płycie chodnikowej (prostej i kompletnej) znaki informujące o zakazie wyprowadzania psów, odnoszą skutek, a może to przypadek. Można poczuć, że - z kupami czy bez - miasto jest duże. I rzeczywiście, jak o nim piszą, międzynarodowe. Słychać wszędzie, poza francuskim i flamandzkim, angielski, turecki, arabski, hiszpański... Jak się siądzie w McDonaldzie, to co jakiś czas podchodzi do stolika ktoś proszący o piniądze, zupełnie jak w Polsce. W Niemczech nigdy mi się to chyba nie przytrafiło. Zastanawiam się, czy to dlatego, że Niemcom rzeczywiście powodzi się lepiej, czy też dlatego, że mieszkałem tam w znacznie mniejszym mieście. Też inaczej niż w Niemczech – to różnica na korzyść Brukseli – ludzie chętniej odwzajemniają uśmiech. W ogóle są pogodni i sympatyczni. Widziałem dzisiaj, jak wiatr zdmuchnął pewnej pani czapkę z głowy. Rzuciła się w pogoni za nią cała banda dżentelmenów. :-) Ale gapią się na mnie jak w Polsce. Taka tu wspaniała różnorodność, a i tak się gapią. Nie wiem, gdzie musiałbym zamieszkać, żeby się nie gapili, w Nowym Jorku chyba. W Niemczech tego nie robili, ale wychodzi na to, że to wynik zdystansowania Niemców. Zresztą niech się gapią. Ja też się gapię, choć akurat nie na tych, którzy gapią się na mnie, hehe.

A co u mnie przez te ostatnie dwa pierwsze dni? Zmęczony jestem po podróży, ot co! ;-P Spałem dzisiaj dziewięć godzin, ale biorąc pod uwagę intensywność ostatnich dni i noc w podróży, to o wiele za mało. Chociaż nie odespłaem, to jednak dobrze spałem, a to akurat dla mnie niespodzianka, bo nie wysypiam się nigdy na początku w nowym miejscu. Wczoraj byłem zobaczyć moje jakże imponujące miejsce pracy, czy też - odbywania stażu, jeśli ktoś tak woli. Trochę się poszlajałem, choć wziąwszy pod uwagę mój brak orientacji w zabudowanej przestrzeni, poszlajać przydałoby mi się bardziej, i kupiłem sieciówkę. Dzisiaj poszlajałem się jeszcze. Znalazłem urząd, w którym przyjdzie mi się meldować, wypatrzyłem, Rafaelu, księgarnię dla Ciebie. Nie pamiętam nazwy, na „S.” jakoś. Pamiętam za to ich slogan, który brzmi: „Twoja anglojęzyczna księgarnia w sercu Brukseli”. (Zastanawiam się, czy anglojęzyczny łączy się z nieosobwymi nazwami...) Może znajdzie się tam ta pretensjonalno-burżujska książka dla Ciebie, sprawdzę. Jak na biednego stażystę przystało, na obiad wybrałem się do McDonalda. Chociaż powinienem na gofry pewnie, co? Poczułem się naprawdę dobrze po tym posiłku. Pewnie dlatego, że przez ostatnie dwa dni nie jadłem niemal nic, a były one przecież cokolwiek wyczerpujące. Chociaż zrozumiałem podczas tego obiadu (EPSO powiedzieliby chyba obiadku ;-)) tych z Was, którzy nie jedzą mięsa. Jakieś takie nieludzkie mi się to mięso wydało, spożywanie go... Zestaw kosztował 5.90. W Polsce to tyle chyba jedna kanapka kosztuje, co nie? Nie wiem, bo już dawno w McDonaldzie nie byłem, ale jakoś tak pewnie będzie. I to jest właśnie różnica między życiem na zachodzie i wschodzie. Lokal okazał się być pierwszym barem McDonalda w Brukseli. Otwarto go 23 marca 1978, jak informuje specjalna tabliczka. Pierwsza i jedyna, na jaką się do tej pory natknąłem, z anglojęzycznym tekstem. Znowu się staro poczułem... Wtedy pewnie w Polsce jeszcze mało kto wiedział o istnieniu takiej sieci. Ciekawie się ten świat zmienia.

I'm getting scared. Jutro czeka mnie pierwszy dzień w pracy i chyba przyszedł czas, w którym przestaję się cieszyć i odczuwać ekscytację, a zaczynam się bać. Zaczynam się bać, bo angielskiego już nie znam, jak się okazuje. Że też tak późno się zorientowałem, że go zapomniałem. I teraz zapomnę języka w gębie i mnie wyrzucą, zobaczycie! Będę Wam jutro płakał do poduszki. Teoretycznie, jeśli znam wszystkie kilkadziesiąt indefinibiliów i wiem, jak się buduje eksplikacje znaczeń, powinienem być w stanie powiedzieć wszystko, co chcę, ale obawiam się, że komunikacja oparta wyłącznie na indefinibiliach nie okazałaby się zbyt efektywna, czyż nie? ;-) Jeśli macie ochotę, możecie odszukać w Naszej Klasie panią Kingę Ostańską, o której mówimy z Magdą Ostańska (czasem też Gołota, zależy, co chcemy powiedzieć) i która będzie moją przełożoną. Co myślicie? Ja myślę, że osoby takie jak ona, odczuwają niesmak w kontakcie z osobami takimi jak ja. Ale co ja tam wiem, nie znam jej. Zobaczymy. :-)

Dzięki! Chcę jeszcze podziękować tym, którzy mi pomagali w związku z wyjazdem i którzy razem ze mną uczestniczyli w przygotowaniach: Żabie, Alex, Pani Profesor Wajszczuk, Jakubsky'emu, Anbxl, Basi Ezman i wszystkim z gazetowego forum EPSO. Pewnie o kimś zapomniałem, ale wierzę, że sobie przypomnę i dopiszę. ;-) I wierzę, że mnie jednak nie wyrzucą i że będzie mi tu dobrze.

10 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Że zacytuję reakcję z forum na wieść o ożywieniu pewnego bloga - No wreszcie!!! ;-) Bardzo byłam ciekawa Twoich reakcji i odczuć z tych dwóch pierwszych dni, chociaż COŚ to się będzie dopiero jutro działo. Dasz radę, zobaczysz. Pamiętaj, że najgorszy jest pierwszy tydzień ;-) Koniecznie jutro zamelduj, co i jak. I kogo spotałeś ;-)
Ech... fajnie masz, że tam jesteś...
"Nie ma za co" to po francusku "De rien". Trochę krótsze, niż ewentualna eksplikacja ;-)
Nie loguję się, więc pewnie zobaczę to, czego Ty nie chciałeś oglądać ;-) Ja też mam nadzieję, że kiedyś w końcu tego nie zobaczę... i tego przeklętego putty...

PS: Kołodziej dostał krzesło dla wysokich, a nie biurko [wyszło mi kontrastowanie eliminacyjne ;-), przynajmniej wiesz, co jest rematem ;-) ]. Więc raczej powinieneś się czuć, jakbyś dostał krzesło dla niskich :-)

Anonimowy pisze...

Witam.Przypadkiem trafiłam na tego bloga-słyszałam pogłoski o Pana wyjeździe,więc mogłam tutaj zaspokoić ciekawość:)Jestem tą osobą, którą w zeszłym roku prosiła o pomoc przy temacie pracy magisterskiej-lit.homoseksualna i wielbicielką QAF:)Życzę powodzenia i zazdroszczę:)Najchętniej wybrałabym się na podbój LA, a muszę siedzieć w Polsce i w bólach pisać pracę:/
Małgorzata Major

Anonimowy pisze...

no to pierwsze koty za ploty:)) swietnie! Sciskam:* zeby tylko Ci sie pisac chcialo, moj brukselski blog z czasem umarl smiercia naturalna, czego do dzis zaluje:(

Aldi pisze...

Wow :)
Świetny pomysł z blogiem, teraz będę na bieżąco :) Newsy z Belgii to jest to :)
Zabieram się za notkę z dziś - założę się, że Cię nie wylali :P
Pozdrowienia z Torunia

Klee pisze...

Magda, no dałem chyba, skoro jeszcze żyję. Juuupi! ;-) Nawet nie było tak źle, było całkiem przyjemnie, wręcz bardzo przyjemnie. ;-) No mnie trochę trudniej niż innym, z różnych powodów. A to, że jestem przyzwyczajony do funkcjonowania w nocy, a to, że z językiem mam trudności... Ale rzeczywiście mam fajnie, że tu jestem, nie powiem, że nie; bardzo fajnie! :-) Przyjeżdżaj jak najszybciej!

Żeby zobaczyć to, czego nie chcesz oglądać, musiałabyś zamieścić post u Czapli, u mnie jesteś bezpieczna, pod tym przynajmniej względem. ;-)

Na fejsbuku popularne jest poddawanie się różnym testom wiedzowym i wyzywanie znajomych na taki testowy pojedynek. Jeśli zaimplementować by w tam test z wiedzy o Kołodzieju, to obawiam się, że bym Cię pobił. :-D

Klee pisze...

Pani Małgorzato, no pewnie, że Panią pamiętam. :-) Bardzo mi miło, że tu Pani zajrzała i zostawiła po sobie ślad. Domyślam się, że musi Pani mieć mój nr w kontaktach GG. Jestem zaskoczony. Że też myśmy się nigdy w Toruniu nie spotkali...

Tak, tak, proszę pisać pracę, pisać wytrwale. Nie warto skończyć tak jak ze swoją magisterką (napisałem ją już po studiach) albo teraz z doktoratem. Potem przyjdzie czas na wszelkie swawole. I proszę nie wierzyć we wszystko, co mówią o mnią studenci. Czasem jak dotrze do mnie jakaś plotka na mój temat, to nie mogę wyjść z zadziwienia. Niezwykłych rzeczy można się o sobie dowiedzieć. Nawet to jakoś interesujące bywa.

Pozdrawiam gorąco!

Klee pisze...

Aleksia, tak, tak, początek mam za sobą i nawet wszystko poszło całkiem sprawnie. :-)

Mój blog też pewnie umrze, czuję to w kościach. ;-) Jak już się bliscy dowiedzą, jak to wygląda i że jest mi dobrze, to nie będzie powodu dłużej pisać. Ale z Twoim blogiem chętnie bym się zapoznał, nawet wyzionął ducha już jakiś czas temu. Ciekaw go jestem, posziel się linkiem. :-)

Klee pisze...

Aldi, no wygląda na to, że jaki bym nie był i czego bym nie zrobił, będą mnie trzymać. Są wspaniali. :-) Co nie oznacza oczywiście, że nie wymagają, oj, wymagają. Wygląda na to, że będzie zapieprz, jak to się mówi w Polsce. To i dobrze. Po to tu przyjechaliśmy.

I znowu robię zakupy w Aldim. ;-) Nie wiem, czy Ci kiedyś mówiłem, ale to ulubiona (bo najtańsza) sieć dyskontów w Niemczech, obecna też w Brukseli. Zresztą zdaje się, że również w Polsce kilka tygodni temu otwartych zostało pierwszych kilka sklepów tej sieci.

Anonimowy pisze...

Rzeczywiście dostał biurko, krzesło jest dla grubszych... Ech, musiałam to sprawdzić ;-)

Klee pisze...

;-)