Ponoć najlepsze w Brukseli. W końcu udało mi się spróbować. I rzeczywiście, są naprawdę pyszne. Myślałem sobie, frytki jak frytki, cóż może być w nich niezwykłego. Och, ta nieświadomość, żeby w niej chociaż coś błogiego było. Dobrze, że już nie jest więcej moim udziałem. O, i to wywołuje błogość, błogostan w gębie.
A potem było niemieckie spotkanie w jakimś barze, którego nazwy już nie pamiętam. Bo jak Polacy mają swoje comiesięczne spotkania w Dziekiej Gęsi, tak Niemcy cotygodniowy German Tisch.
To ta niepozorna budka, która robi taką furorę.
A oto i ów specjał, który się w niej sprzedaje! Mniam. ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz